top of page

Pleszyński

 

Ołówek mnie prowadzi…..

 

Niemalże  w samym środku wakacji, 25 lipca w Galerii Wspólnej odbędzie się otwarcie Twojej wystawy. Co to nam zaprezentujesz tym razem, w który rejon swojej nieokiełznanej twórczości nas zabierzesz?

 

Grzegorz Pleszyński: Właściwie to będzie tylko rysunek i ilustracje. Niektóre z tych prac nie były nigdy albo bardzo rzadko prezentowane. Pokazywałem inne swoje działania, a te które będzie można zobaczyć w Galerii Wspólnej chowam do teczek.

 

Pleszyński nieoczywisty?

 

No raczej tak. Chociaż jest grupa odbiorców, którzy znają te stronę mojej sztuki i lubią ją. Rzeczywiście, nie często ją upubliczniam.

 

Dlaczego?

 

Powodów jest kilka. Między innymi dlatego, że robię bardzo dużo innych rzeczy. Ilość tego wszystkiego przytłacza mnie samego, ale nie umiem inaczej.  Zawsze najważniejsze jest samo twórcze działanie, a nie efekt końcowy czy cel jakim jest kolejna wystawa. Tworzenie mnie uspokaja, zwłaszcza malowanie ilustracji. Dlatego, że zazwyczaj są to małe formaty a papier to taki delikatny i szlachetny materiał- do tego kredki czy tusz. Wszystko to razem ma zapach spokoju. Zwłaszcza po burzliwych zmaganiach z wielkoformatowym malarstwem, kiedy nagle siadam nad maleńką kartką papieru, czuję w sobie ciszę. Ona pozwala mi wejść głębiej w siebie, zobaczyć muzykę kolorów i form…. Poza tym te formy, które wtedy do mnie przychodzą, są takie same od lat. Celowo ich nie datuję. Niektóre ilustracje na wystawie będą nawet z lat osiemdziesiątych. Mam poczucie, że to jest ciągle ta sama sytuacja. Tu nie ma sytuacji rozwojowej, nic się nie zmienia. Zauważyłem, że nawet po wielu latach, zaczynam rysować dokładnie w tym samym punkcie na płaszczyźnie kartki i nieomal automatycznymi ruchami ręki podążam za kredką czy piórkiem z tuszem. Nie wiem czemu tak się dzieje, ale tak jest. Odnajduję tu analogie do dalekowschodnich sztuk walki lub buddyjskiej medytacji: szybkie wyćwiczone ruchy, wprowadzające w grę naturalnych sił z energią ciała…..

 

Nie rozróżni się tych prac sprzed lat, od najbardziej aktualnych.. Ale jedno zawsze jest spójne i niezmienne, to , ze moje rysunki i ilustracje są zawsze na granicy abstrakcji i pozostawiam w nich duże pole dla odbiorcy. Rozczytanie ich jest wewnętrzną podróżą patrzącego i nigdy nie będzie dwóch takich samych spojrzeń i odczuć.

 

Malarstwo i rysunek to dla Ciebie dwa różne języki twórcze? Każdym z nich opowiadasz co innego?

 

Kiedyś to było dla mnie tożsame, że te same rzeczy działy się na obrazach co na papierze, natomiast teraz to się bardzo rozeszło. Można nawet pomyśleć , że rysunki i obrazy są dziełami różnych twórców. Do tego współczesny świat daje nieskończone pole do twórczych poszukiwań i zamknięcie się w jednej formie byłoby dla mnie straszna męczarnią. Twórczość traktuje jako drogę do poszukiwania własnej natury, do uwalniania jej. Dlatego gdybym siebie ograniczył sztucznie do jednej tylko techniki byłbym bardzo nieszczęśliwy i nie widziałbym sensu tworzenia.

 

Rozmawiała Monika Grabarek

                                                                                                                                                                                                                                                                   

 

 

Z Grzegorzem Pleszyńskim rozmawiała Elżbieta Mazzoll:

10 lat temu sytuacja twórców wyglądała zupełnie inaczej niż dziś - chodzi mi o możliwość dotarcia do odbiorców, publikowania swoich prac. Wprawdzie dostęp do internetu już był dosyć łatwy, ale i tak to, czy z twoją pracą ktoś się spotka, było w dużej mierze, a czasem w całości, uzależnione od tego, czy ktoś inny ją opublikuje, wyda, pokaże. Teraz, dzięki mediom społecznościowym, tych narzędzi mamy dużo więcej i one są dostępne dla każdego; oczywiście upraszczam, ale rozumiesz, co mam na myśli.

 

Tak, to jest niezwykłe narzędzie, ale jak każde inne ma swoje dobre i złe strony.

 

Co masz na myśli?

 

No wiesz, gdy człowiek odkrył, że ostrym kamieniem może sprawić zdobycz szybciej i łatwiej niż gołymi rękami, to było to dla niego niezwykle pomocne w życiu, ale też stało się narzędziem, którym mógł zabić. To się też rozgrywa na polu ujarzmiania natury przez człowieka, który wciąż pozostaje jej częścią.

 

A jak to widzisz na polu działalności twórczej?

 

Tak gwałtownego świata jak ten, w którym żyjemy teraz, historia nie doświadczyła chyba nigdy wcześniej. Chodzi mi o tę dynamikę przemian, pojawiania się nowych możliwości i weryfikowania ich w skutkach, gęstość tej rzeczywistości nigdy nie była tak intensywna jak teraz. Mamy też ogromną łatwość poruszania się w tym, a równocześnie łatwość się zagubienia. Kontakt z drugim człowiekiem jest łatwy dzięki technologii, ale bycie z nim na żywo, słuchanie go, odczuwanie jego zapachu to jest coś, czego technologia nie odda.

 

Czy za tym stoi poczucie, że kontakt, który nawiązujemy za pośrednictwem internetu, jest mniej wartościowy, mniej realny niż ten fizyczny?

 

Możemy odpowiedzieć i tak, i tak, to jest niezwykły dualizm. Tę dynamikę świata można przedstawić jako huśtawkę miedzy dniem a nocą, światłem a ciemnością, życiem a śmiercią, on nie stoi bez przerwy jako noc, a twoje życie nigdy nie stoi w jakimś szczęśliwym miejscu, czy też w takim, które jest dramatem i nieszczęściem. To nas skłania do szukania harmonii  i równowagi pomiędzy silnie skontrastowanym światem a naszym odczuwaniem jego.

 

A zatem - postęp technologiczny ułatwia czy utrudnia uzyskanie tej równowagi, o której właśnie wspomniałeś?

 

Znów - i tak, i nie.  Dziś możemy się komunikować naprawdę łatwo i błyskawicznie - mam pomysł na utwór, wysyłam wiadomość do kogoś na drugim końcu świata i natychmiast dostaję odpowiedź: „wyślij mi materiał i dogram coś od siebie”.  Mnie ta dynamika, łatwość i ruch fascynują. Zdaję sobie jednocześnie sprawę z ciemnej strony tego procesu, jaką jest całkowite oderwanie od natury. Równowaga zależności między naturą a kulturą jest zaburzona, człowiek w pewnej nadprodukcji całkowicie zdominował naturę i to może nieść, i niesie, też przykre konsekwencje.

 

Rozmawiamy o jakimś „dziś” i w domyśle zawsze stoi „wczoraj, kiedyś, wcześniej”. Wtedy było inaczej? Ty działalnością twórczą zajmujesz się już przecież od dawna…

 

Pierwszy obraz w życiu namalowałem, gdy miałem 19 lat pod wpływem lektury biografii Amadeo Modiglianiego. On był włoskim malarzem, który mieszkał we Francji w okresie, gdy działał tam i Picasso, i Legere, z poetów Guilleme Appolinaire, filozofowie: Nitzsche, Freud. Niezwykłe miejsce i czas, gdzie te wielkie osobowości się spotykały. To też był bardzo dynamiczny okres w dziejach, oczywiście trudno jest nam go porównywać z dzisiejszym, ale ten zapłon nowoczesności wtedy się pojawił i miało to też wpływ na mnie, choć już w zupełnie innym momencie historii.

 

Co się stało z tym pierwszym obrazem?

 

Nawet nie wiem :) Komuś go pewnie dałem. Wtedy miałem takie miejsce na strychu w Szubinie, skąd pochodzę, w którym pracowałem. Ono spełniało wszelkie moje wyobrażenia o tym, jak powinna wyglądać pracownia malarska: małe okienko, przez które wpada smuga światła i w kurzu unoszącym się w powietrzu wyrzyna jakieś przedziwne kształty…

 

A wiedziałeś wtedy, że to będzie twoja droga życiowa? Malarstwo, sztuka?

 

Chyba nie, to wszystko było utkane na marzeniach. Wtedy też dużo czytałem i zdawało mi się, że mógłbym być dobrym pisarzem, wyrażać się poprzez słowo. Jedno słowo może mieć ogromną siłę, a co dopiero szereg słów… To też mogłaby być wspaniała przygoda i dlatego z literaturą w jakiś sposób dalej się borykam i wplatam te swoje teksty w obrazy, dźwięki… Wtedy jednak skłoniłem się ku sztukom wizualnym.

 

No właśnie, bo ja cię poznałam 10 lat temu jako performera i dopiero potem dowiedziałam się, że także malujesz i robisz cały szereg innych jeszcze rzeczy…

 

Performance stał się dla mnie w jakimś momencie czymś bardzo istotnym, bo wychodził poza obraz, ale rządził się tymi samymi prawami.

 

Jakie to są prawa?

 

Na przykład to, że w tak dynamicznym świecie jedynie obraz ma siłę zatrzymania. Kiedyś zmroziła mnie myśl, że wszystko się zmienia. Ten pęd ma w sobie film, dlatego ludzie go łakną, bo to jest bliskie rzeczywistości pod tym względem. Wobec tego obraz w jakimś momencie stał się czymś tak konwencjonalnym, że artyści się wręcz „obrazili na obraz” :) XX wiek zresztą jest czasem poszukiwania nowych rozwiązań, John Cage odchodzi od muzyki, ale tworzy nowa muzykę. Każdy zamach na estetykę, choćby nawet najgorszy, pozostaje aktem estetycznym. To się okazało bardzo pobudzające twórczo, obudziło wiele wcześniej nieuświadomionych instynktów, podświadomości, o której mówił Freud, a od niego tę ideę podchwycili dadaiści i surrealiści. Dźwięk pojawił się jako byt sam w sobie, który może coś wyrazić niekoniecznie uporządkowany w melodię.

 

Więc sięgnąłeś po performance, bo obraz był dla ciebie niewystarczającym  środkiem wyrazu?

 

W tamtym momencie tak. Dziś już jest inaczej, bo zatoczyłem jakąś spiralę, celowo nie mówię, że okrąg , bo to nie jest ten sam moment. Dobrze to ilustruje metafora wspinania się po krętych schodach: gdy patrzysz w dół, jesteś w tym samym punkcie, ale jednak wyżej. I obraz rzeczywiście, jako zamknięty w płaszczyźnie, przestał mi wystarczać. Poza tym wydawało mi się wtedy, że mogę tylko powielać to, co zostało już wcześniej zrobione. Picasso doprowadził malarstwo do ściany, genialnie osiągnął szczyt i idąc dalej, mogłeś już tylko spaść niżej. Takie było przekonanie po jego śmierci, że w malarstwie nie ma już nic nowego do powiedzenia i sztuki wizualne zaczęły penetrować inne obszary, z równie fantastycznym skutkiem. To miało też związek z rozwojem technologicznym, pojawiły się nowe narzędzia. Dopóki artyści mieli patyk, piasek czy glinę, to korzystali właśnie z tego, a i tak niektóre z tych prac trwają już od 50000 lat. Tamten świat przeminął, po drodze pojawiło się wiele innych światów i kultur, a te malowidła naskalne trwają w tym samym miejscu i wyglądają tak samo. To jest ta siła zatrzymania, o której mówiłem wcześniej.

 

Myślisz tak o swojej twórczości? Że może tak przetrwać?

 

Wiesz co, zajmowanie się twórczością to jest jak taki kocioł, w którym są dziesiątki emocji, przekonań na temat tego, czemu ma sztuka służyć: czy mojemu unieśmiertelnieniu, czy pomocy w życiu, czy określaniu samego siebie… Myślę, że człowiek potrzebuje takiego przeświadczenia, że może jakoś przetrwać, choć dynamika świata mówi mu coś zupełnie innego, że jest życie i śmierć, i nie ma przed tym ucieczki. Tej frustracji związanej z końcem jest przeciwstawione przekonanie, wierzenie, że musi być coś dalej i ono jest tak stare jak ludzkość.

 

To czym jest sztuka, kultura? Wyrazem duchowości? A może ją zastępuje? Czy jeszcze inaczej - jakimś sposobem na zdominowanie natury albo refleksją nad nią?

 

Wszystko to, co powiedziałaś, może mieć miejsce, zależy to tylko od proporcji. Ale sztuka jest właściwie formą duchowości, bo to, co się wydarza na płaszczyźnie, to, co się wydarza z dźwiękiem, wymaga z twojej strony jakiegoś dostrojenia, odbioru tej wibracji. Ja z resztą mam ostatnio wrażenie, że wszystko jakoś drży, wibruje. Całkiem niedawno spędziłem 2 tygodnie w Afryce i mam takie poczucie, że nie mając żadnego dostępu do głębi doświadczenia tamtejszych ludzi, mogłem jednak odebrać właśnie to „drżenie” ich kultury i to była dla nas płaszczyzna komunikacji. Sztuka pozwala mi jakoś zarejestrować właśnie te drgania. Czy wizualnie, czy dźwiękowo, czy słowem, czy własną obawą…

 

W tym kontekście też dobrze widać, że sztuka pozwala się nam komunikować nawet wtedy, gdy bariera językowa, kulturowa jest bardzo mocna.

 

Tak właśnie było. Te dwa tygodnie spędziłem w Angoli. Jeździliśmy po pracowniach artystycznych. To były takie pomieszczenia w slamsach w stolicy, wynajmowane przez kilkunastu twórców i my się w nich zjawialiśmy jako ci biali artyści z całego świata… I często było tak, że jedynym naszym sposobem komunikacji była jakaś wymiana westchnień jako reakcja na czyjeś dzieło, bo choć trudno nam się porozumieć i tyle nas dzieli, to przecież umiemy czytać obrazy.

 

A skąd wiesz, że czytasz ten obraz dobrze, albo że ktoś dobrze odczytał twój?

 

 

Nie ma tu ścisłych reguł, a pole interpretacji dzieł sztuki jest bardzo otwarte. To też jest jakiś odbiór emocjonalny, więc też ciężko oceniać, czy dobry, czy zły, raczej osobisty, subiektywny. Nawet mimo tego, że dźwięk, gdy nim się posługujesz tworząc, jest dosyć opresyjny, bo jednak trudniej jest od niego uciec niż od obrazu, od którego możesz zwyczajnie odwrócić wzrok, to i tak zostawia niezwykłe pole interpretacji. Czajkowski w jednej ze swoich symfonii z 1812 roku próbował zobrazować bitwy napoleońskie, huk armat i to był jego zamiar, ale i tak to pozostaje tylko utwór muzyczny, więc odbiorca może z niego wysłyszeć, co zechce. Ja się posługuję takimi spreparowanymi trąbami i ktoś może usłyszeć w ich dźwięku portową syrenę, ktoś śpiew ptaków, a inny zgrzyt tramwajów. Ta nieoznaczoność interpretacji, dobrego i złego odczytania, to też właściwie jest ta siła sztuki. Wiesz, obraz też może być bardziej lub mniej opresyjny. Kiedy namaluję jabłko, to chociaż to są tylko farby i podłoże, to czy chcesz, czy nie, widzisz jabłko. Ale kiedy puszczam wolno farbę i pozwalam jej spływać po płaszczyźnie tak, żeby ona mnie prowadziła, to ona mnie prowadzi w takie obszary, gdzie nie wiadomo, co to jest, a jednak pokazuje struktury, w których energia popycha materię, jak na przykład woda drąży korę w drzewie. Każdy może zobaczyć w tym coś swojego, nie tworzę opresji, w której mówię odbiorcy: musisz widzieć tu jabłko. I dzieje się wtedy tak, że każdy, patrząc na ten obraz, niosąc w sobie jakieś emocje, doświadczenia, a nawet wiedzę o świecie, może powiedzieć „ale to jest piękne” albo „ale to jest beznadziejne”, czy „nie mogę na to patrzeć, bo to wywołuje we mnie tak silne emocje”…

 

 

Wspomniałeś o swoich trąbach -  czemu sięgnąłeś po muzykę? Było malarstwo, performance, teraz tworzysz muzykę, piszesz teksty…

 

Ja te muzyczne działania traktuję jako performance. Nie jestem muzykiem, więc ciężko mi tę strefę mojej twórczości odnosić do muzyki tradycyjnej, gdzie są nuty i akademia, która cię ukierunkowuje, kształtuje, ociosa cię…

 

To muzykiem jest ten, kto przyjął to kształcenie i potrafi się w tych tradycyjnych ramach poruszać?

 

Nie, ale ludzie często tak to widzą i nie przyjmują do wiadomości, że można mieć do tego wszystkiego zupełnie inne podejście. Ale ta opinia już dziś traci na swojej sile…

 

Może dlatego, że teraz dostęp do narzędzi, które pozwalają w zasadzie każdemu coś skomponować, wyprodukować i udostępnić, jest bardzo szeroki.

 

Tak, i ja zachęcałbym każdego, by z nich korzystał. Bo twórczość ma w sobie taką właściwość, że pomaga człowiekowi okiełznać własne lęki, własne słabości.

 

W jaki sposób? Jak to się dzieje?

 

Wiesz, kiedy podchodziłem do jakiegoś performance'u, to chciałem to zrobić tak, żeby coś we mnie odkrył, żeby pomógł mi coś zrozumieć - choćby własne reakcje na publiczność, bo to jest akcja, która dzieje się tu i teraz, i każde twoje słowo, gest jest w bezpośrednim kontakcie z odbiorcą, który niejednokrotnie stoi bardzo blisko ciebie… To jest trudna sztuka, performance. Jest też niemało kiepskich performance'ów, obliczonych na jakąś szybką reakcję, banalnych i z tego powodu ten rodzaj aktywności twórczej jest często oceniany jako bezwartościowy. Jednak widziałem w swoim życiu takie performances, które wywarły na mnie ogromny wpływ i jakoś do tej pory noszę w sobie ich ślad. Coś we mnie poruszyły i nawet nie do końca potrafię powiedzieć co, coś ujawniły. Jednym z taki momentów był performance Bena Petersona z grupy Fluxus, który jest już nestorem tej sztuki, bo zaczynał już w końcu lat 50-tych. On miał miejsce  w Warszawie podczas jednego z Festiwali Mózg, Ben stał na scenie, niewiele robił, w zasadzie się nie poruszał, tam ”nic” się nie działo, a publiczność była jak sparaliżowana, wielu ludzi miało łzy w oczach, poruszył w nich coś i trudno powiedzieć jak, dlaczego. Z reguły performance to nie jest teatr, to nie jest blichtr… Te najlepsze preformances to jest bycie tu i teraz, z tymi ludźmi, którzy tu są, a rekwizyt czy scena mają służyć tylko przekazaniu czegoś, często pozawerbalnego - emocji, sytuacji, wartości…

 

To jak odróżnić to, co wartościowe, od tego, co jest tylko pozorne? Chodzi mi o jakość, skąd widz ma wiedzieć, czy bierze udział w czymś istotnym?

 

No, ja to wiem :)

 

No właśnie! Wielokrotnie słyszałam, jak twórcy rozmawiając między sobą mówią, że coś jest dobre, a co nie, że ktoś robi coś rzeczywiście nowatorskiego, a ktoś inny jest hochsztaplerem. Jak to rozsądzacie, czym się kierujecie i czym mogą/mają kierować się odbiorcy?

 

Myślę, że każdy powinien szukać w sobie jakiejś otwartości na to, co widzi i słyszy, i choć nasze odczucia i oceny są subiektywne, i mogą być skrajnie różne, to dla mnie ważne jest, żeby je mieć i mieć dla siebie, nie przejmując się tym, że ktoś inny widzi to zupełnie inaczej, nawet jeśli w naszych oczach jest genialnym artystą czy świetnym krytykiem. Rozumiem, że ludzie potrzebują przewodnika, jakiegoś lidera, ale chyba zająłem się sztuką dlatego, że ja nie lubię liderów :) Dzięki  temu mogę sam odkrywać te rzeczy, o których chcę mieć jakieś pojęcie.

 

Ale czy to musi tak być, że człowiek w tych wyborach jest zdany tylko na siebie i swoje odczucia, i albo trafi na jakieś piękno, albo będzie wciąż oszukiwany?

 

Kiedyś uważałem, że samodzielne budowanie świadomości pogłębia moje poczucie wolności, że to właśnie świadomość jest tym, co pozwala mi wybierać, co dobre, niedobre, słuszne, niesłuszne. Oczywiście granica między jednym a drugim nie musi być ostra i zazwyczaj nie jest. Moja natura jest taka, że jestem wręcz niepokojąco ciekawy świata. Zazdroszczę często innym takiej umiejętności skupienia się na jednej rzeczy i zgłębiania jej, aż nie osiągną jakiejś perfekcji. Ja tego nie potrafię. Jest we mnie jakaś niespokojność i ona wciąż mnie popycha w nowe strony. Kiedyś mnie to frustrowało, ale gdy pogodziłem się z tym, że to jest moja natura i jeśli będę próbował zbyt opresyjnie nakładać na nią jakieś formy kultury, czyli tego, kim inni chcieliby, bym był lub ja bym chciał być, by ich zadowolić, to mnie to unieszczęśliwi. Starałem się dlatego unikać tych zewnętrznych wpływów na moje myślenie i odczuwanie. Tego się nigdy nie da zrobić tak, jak by się chciało, ale mamy jakąś przestrzeń wolności, która nam pozwala decydować o tym, w co się angażujemy i co robimy. Jednocześnie każdy może inaczej widzieć to, co jest dla niego wolnością, szczęściem. Są tacy, i tym również zazdroszczę, którzy mogą się zadowolić powszedniością życia, że mają ten święty spokój. Moje doświadczenie jest inne i nie wiem, które jest lepsze. Tutaj swoją rolę właśnie odgrywa kultura, która będąc opresyjna wobec natury, nakładając na nią jakąś zewnętrzną formę, porządkuje te nasze relacje.

 

Czym się teraz zajmujesz? W tej masie rzeczy, które cię pobudzają, gdzie cię pcha ta niespokojność, o której mówiłeś?

 

Kończę takie dwa albumy: jeden popowo-eksperymentalny, a drugi jazzująco-eksperymentalny. Muszę je umieścić w sieci, bo trudno teraz znaleźć wydawcę.

 

Dlaczego to robisz w ogóle, zaczynasz wciąż nowe rzeczy?

 

To jest tak wielka satysfakcja zrobić coś nowego, radość spotkania z ludźmi, którzy współtworzą z tobą te rzeczy, to jest niezwykłe doświadczenie. To jest też przyśpieszony kurs uczenia się siebie w świecie, w relacjach z innymi ludźmi. Może cię więcej nauczyć, gdy zagrasz z kimś na scenie kilka dźwięków, niż gdybyś z nim spędził wiele dni na rozmowach.

 

Robisz to dla bycia w relacji?

 

Też, ale mimo że jestem ekstrawertyczny, to szukam też bycia samemu. To mi towarzyszy przez całe życie i daje napęd do działania, z jednej strony samotność, a z drugiej świadomość, że mam w sobie siłę do kształtowania rzeczywistości wokół siebie. I to się aktualizuje właśnie przez twórczość.

bottom of page